AUTOBIOGRAFIA JERZEGO SZMAJDZIŃSKIEGO

Polityka

Polityka, działalność społeczna, były moim żywiołem właściwie od zawsze. Zawsze coś organizowałem, w czymś uczestniczyłem. Na studiach trafiłem na grupę studentów z akademika „Klasztor”. Nazywano ich jednoznacznie: „czerwoni”. Interesował ich marksizm, cechowało krytyczne podejście do rzeczywistości. Ale grali również w koszykówkę, stąd mój pierwszy kontakt z nimi był ułatwiony. Byłem bowiem grającym kierownikiem koszykarskiej drużyny AZS. Dobry kierownik drużyny stał się szefem klubu studenckiego „Simplex”, a sprawny szef klubu studenckiego został szefem Socjalistycznego Związku Studentów Polskich na wrocławskiej AE. Szybko dostałem propozycję pracy w studenckiej centrali wojewódzkiej – gdzie zajmowałem się sprawami organizacyjnymi i w centrali federacyjnej ruchu młodzieżowego, gdzie zajmowałem się propagandą i kulturą. Odpowiadałem za klub Piwnica Świdnicka. Nie chciałem jednak zamykać się wyłącznie w studenckim kręgu. Cokolwiek by mówić, to studia są swego rodzaju inkubatorem, a mnie ciągnęło do „prawdziwego” życia, dlatego z ruchu studenckiego przeszedłem do młodzieżowego ruchu robotniczego, do młodych robotników. Zostałem dobrze przyjęty. Wybrałem ZSMP.
Choć wiedziałem, że Polska po Sierpniu nigdy nie będzie już taka sama, jak przed Sierpniem, że zmiany są konieczne, to nie czułem potrzeby wiązania się z Solidarnością. Byłem zwolennikiem zmian, ale w miarę możliwości realizowałem je w ramach struktur, do których należałem. Stworzyliśmy program Młodzi w Reformie, pokazywaliśmy nieefektywność kolejnych, nerwowo wprowadzanych reform gospodarczych. Mieliśmy dobry kontakt w zakładach pracy. Dużo dyskutowaliśmy, o historii też. Wydawaliśmy zeszyty historyczne kierowane do naszych członków i środowiska historycznego. Katyń nie był dla nas białą plamą.

Partia

Przed 1989 byłem szefem Zarządu Głównego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Naturalną drogą wstąpiłem do PZPR, w latach 1989–1990 byłem kierownikiem Wydziału Organizacyjnego KC PZPR. Kto pamięta tamte czasy, to wie, jak bardzo ważne było to stanowisko. Wydział Organizacyjny KC, to kadry i olbrzymie wpływy w partii i w państwie. Postawienie tam kogoś tak młodego, jak ja wtedy, było znakiem czasów, czymś wcześniej nie do pomyślenia. Byłem więc żywym dowodem, że partia choć ciągle ta sama, nie była już taka sama. Długo się jednak tym kierownikiem nie nabyłem, gdyż dogoniła mnie Historia. Polska Ludowa dożywała swych dni, a wraz z nią PZPR. Poczytuję sobie za zaszczyt, a poniekąd i za zasługę, że pośród innych niespokojnych partyjnych duchów, pośród tych, którzy byli droż-dżami tej organizacji, byłem i ja – byłem współzałożycielem i od początku byłem w Socjal-demokracji Rzeczpospolitej Polskiej. Od początku jestem także w Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Mogę się pochwalić, że brałem osobisty i czynny udział we wszystkich procesach i inicjatywach, które zmieniały polską lewicę w nowoczesne, europejskie środowisko polityczne.

Sejm

Pierwszy raz posłem na Sejm byłem jeszcze w tamtej Polsce. Był to Sejm IX kadencji. Na listy partyjne do Sejmu „kontraktowego” nie zostałem wpisany. Widocznie nie wszystkim w PZPR podobały się eksperymenty z młodymi. W każdym razie nie ze wszystkimi młodymi jak leci. Jednak wkrótce i to się zmieniło. Od roku 1991 jestem wybierany w wolnych, powszechnych wyborach: w 1991, 1993, 1997, 2001 i 2005. W wyborach parlamentarnych w 2007 zostałem posłem po raz siódmy. W okręgu jeleniogórsko-legnickim zdobyłem 42 724 głosy. W Sejmie pełniłem różne funkcje – od prostego posła, przez szefa klubu parlamentarnego, do wicemarszałka Sejmu. To, że jestem tak długo posłem z okręgu jeleniogórsko-legnickiego to moja największa satysfakcja. Myślę sobie, że dobrze zapisałem się w ludzkiej pamięci, skoro ciągle na mnie stawiają i ciągle na mnie liczą. Dla polityka to wielka sprawa.

Wojsko

Jeśli chodzi zaś o działalność na stanowiskach państwowych, to najwięcej satysfakcji miałem jako Minister Obrony Narodowej. Wojsko lubię od zawsze i bez kokieterii, z serca mogę po-wiedzieć, że kocham je. Mam wielką satysfakcję z pełnienia funkcji szefa MON-u w rządach Leszka Millera i Marka Belki, choć początki były nadspodziewanie trudne.
Gdy w listopadzie 2001 roku zostałem ministrem, Polska była w NATO już dwa lata (od 12 marca 1999 r.),a cały świat od ponad miesiąca analizował skutki tragicznych wydarzeń 11 września 2001 r. (terrorystyczny atak na World Trade Center oraz Pentagon). Przed polskimi siłami zbrojnymi oraz szeroko rozumianym systemem obronnym państwa pojawiły się zatem nowe wyzwania – żeby było trudniej, wojsko znajdowało się, mówiąc kolokwialnie, „w oku cyklonu” – chaotyczna restrukturyzacja Sił Zbrojnych RP doprowadziła do likwidacji wielu związków taktycznych i garnizonów. I choć ta operacja prowadzona była pod hasłem podnoszenia zdolności bojowych Wojska Polskiego, to efekty często były odwrotne od zamierzonych.

Dramat finansowy, jaki rząd Leszka Millera odziedziczył po rządzie premiera Buzka tylko w roku 2001 spowodował zabranie z budżetu wojska 1 mld 200 mln zł. Zresztą w ogóle, do 2002 roku budżety MON określane były barwnie, jako: budżet przetrwania, hibernacji, czy też agonii sił zbrojnych. Dramatyczne cięcia finansowe wywoływały skutki uboczne, dla zdolności bojowych wojska rujnujące – infrastruktura wojskowa rozsypywała się, regres ogarnął szkolenie wojska, sprzęt i uzbrojenie traciły wszelkie walory. Przez lata nie rozstrzygnięto żadnego dużego programu modernizacyjnego, z wyjątkiem podjętej w 2001 roku decyzji o zakupie samolotów transportowych typu CASA. MON nie było w stanie przeprowadzić najprostszego przetargu – procedury zmieniano, przerywano, unikano podejmowania ostatecznych decyzji.
W 2001 r. wartość eksportu polskiego przemysłu obronnego wynosiła niewiele ponad 20 mln USD, gdy wcześniej sięgała kilkuset mln USD rocznie.
A przecież nasza przynależność do NATO nakładała na Polskę określone obowiązki związane z udziałem w operacjach ONZ, NATO oraz w operacjach koalicyjnych w Afganistanie i Iraku.

Nie można było czekać ani chwili dłużej, potrzebne były rozwiązania systemowe, nadzwyczajna sytuacja wymagała nadzwyczajnych rozwiązań. Wszelkie kompetencje związane z budżetem, zakupem nowoczesnego sprzętu i uzbrojenia, modernizacją posiadanego przez wojsko wyposażenia, współpracą z przemysłem obronnym, inwestycjami wojskowymi oraz inżynierią finansowania, zostały skoncentrowane w pionie zastępcy ministra obrony narodowej. Wewnątrz MON, pion ten w sposób świadomy uzyskał najsilniejszą pozycję. To rozwiązanie, które nie występowało ani wcześniej, ani też później się nie powtórzyło, okazało się
efektywne. Pozwoliły skoncentrować działania i środki na technicznej modernizacji wojska. Przełamanie niemocy i regresu w tej dziedzinie, to wielka, nie do przecenienia zasługa szefa tego pionu, mojego zastępcy i przyjaciela, Janusza Zemkego.
Mimo pewnych oporów podporządkowaliśmy resortowi obrony narodowej dwie agencje: Agencję Mienia Wojskowego i Wojskową Agencję Mieszkaniową, które przedtem podlegały Ministrowi Skarbu Państwa. Od tej pory poszczególne jednostki nie mogły już same sprzedawać i kupować, scentralizowaliśmy tę działalność, położyliśmy rękę na majątku wojska, no i na pieniądzach, co dla niektórych było niemiłym zaskoczeniem. Sprzedaż zbędnych koszar oraz niepotrzebnego mienia, a także centralizacja zakupów i przetargów – realizowane odtąd wyłącznie przez Agencję Mienia Wojskowego – przynosiła coroczny dochód, w całości prze-znaczony na modernizację armii (tylko w latach 2002-2003 tą droga uzyskaliśmy ok. 715 mln zł). Znajdując zrozumienie u premiera i prezydenta, nie tylko zahamowaliśmy degradację bu-dżetu MON, ale zapewniliśmy wojsku stabilne zasady finansowania. Budżet MON w latach 2002-2005 nigdy nie był niższy niż 1,95% PKB. Do tego dochodziły również środki związane z inwestycjami NATO na terenie Polski, m.in. na unowocześnienie dwóch baz morskich, 7 lotnisk i budowę 6 radarów dalekiego zasięgu.
Dla zobrazowania skali przemian wspomnę tylko, że wydatki modernizacyjne wzrosły z 9,5% w 2001 r. do 22% całości wydatków budżetowych MON w 2005 r. Nie były to zatem zmiany kosmetyczne, lecz oznaczały one skok jakościowy. Za naszą sprawą ustało opowiadanie bajek o modernizacji wojska, modernizacja zaczęła się naprawdę, w jednostkach wojskowych na-prawdę zaczął się pojawiać nowy sprzęt.
Wielkim osiągnięciem resortu, czyli – mówiąc mniej skromnie – moim i moich współpra-cowników, było rozstrzygnięcie przetargów na nowoczesny sprzęt i uzbrojenie, konieczne ze względu na interoperacyjność naszej armii z siłami NATO oraz zdolność do działania Sił Zbrojnych RP na współczesnym i przyszłym polu walki.

To my zakończyliśmy i podpisaliśmy wiecznie dotąd rozgrzebane, umowy na dostawy:

  • 48 samolotów wielozadaniowych F-16,
  • 690 Kołowych Transporterów Kołowych „Rosomak”,
  • 264 wyrzutni przeciwpancernych pocisków kierowanych „SPIKE”,
  • nowoczesnej generacji łączności radioliniowej.

Każdy duży przetarg, którego wartość sięga kilkuset milionów, a nawet miliardów złotych, wywołuje szereg napięć. W przetargach uczestniczą koncerny światowe, dla których Polska jest jednym z terenów globalnej rywalizacji. Koncerny te nie wahają się, w przypadku prze-grania przetargu nie mają obiekcji przed wykorzystaniem prawnych i medialnych możliwości odwołań i krytyki. Przykład „Rosomaka” jest tu wymowny. Właściwie potępianie tego prze-targu i dezawuowanie wartości bojowych transportera ustało dopiero po tym, jak w Afgani-stanie okazało się, że jest to sprzęt nie tylko skuteczny, ale też częstokroć ratujący życie żołnierzy.
W latach 2001-2005 pozyskaliśmy również: dwie fregaty z USA, pięć okrętów podwodnych typu „Kobben” z Norwegii, 22 samoloty MIG 29 i 128 czołgów „Leopard 2 A4” z Niemiec. Do służby wdrożono nowy samolot transportowy średniego zasięgu „CASA”. Znacząco zaczęło się zmieniać również osobiste wyposażenie żołnierzy, od elektronicznych tarcz neutralizujących bomby-pułapki po hełmy kewlarowe, kamizelki kuloodporne, noktowizory i nowo-czesne karabinki „Beryl”
Skoro tyle miejsca poświęciłem uzbrojeniu wojska, to muszą dodać, że za jeden z sukcesów poczytuję sobie umowę o wojskowej współpracy naukowo – technicznej między Polską i Rosją, którą podpisałem z ministrem obrony narodowej Rosji Siergiejem Iwanowem. Polska przez 15 lat nie miała takiej umowy. Nie muszę mówić, jak bardzo wpływało to na obniżenie wartości bojowych sprzętu wywodzącego się z technologii i techniki radzieckiej i rosyjskiej.
Jego sprawność – do czasu podpisania umowy – spadła do 20%. Umowa miała szczególny wpływ na eksploatację samolotów bojowych MIG 29 i SU 22 oraz helikopterów MI 24 i MI 8. Była jak butla z tlenem dla chorego z silnymi zaburzeniami oddechowymi.
A propos zapóźnień – choć wydaje się to niemożliwe, to w chwili mojego przyjścia do MON obowiązywała ustawa o służbie żołnierzy zawodowych pochodząca z lat 70.! Nikt nie miał odwagi zabrać się za ten problem. A przecież taka ustawa, to fundament wojska. Ja i moja ekipa odważyliśmy się. Nowa ustawa, którą z naszej inicjatywy przyjął najpierw rząd, a potem Sejm, likwidowała liczne absurdy finansowe, wprowadzała tożsamość stopnia i stanowi-ska, wprowadzała kadencyjność na stanowiskach, określała, że oficer musi mieć wyższe wy-kształcenie, że nie może być członkiem rad nadzorczych, że nie może ubiegać się o godność posła lub senatora. Po naszym odejściu poluzowane te rygory, być może ku zadowoleniu nie-których żołnierzy, ale w moim przekonaniu z niewątpliwą stratą dla armii i klarowności ról społecznych. Oficer może więc mieć tylko licencjat, na powrót może być członkiem rad nadzorczych i może startować w wyborach parlamentarnych. Uważam, że jest to obniżenie standardów i ustawowe zakłócenie apolityczności wojska.
Inny problem, z którym musieliśmy się zmierzyć, to Wojskowe Służby Informacyjne. Oczy-wiście znałem wszystkie zastrzeżenia do tych służb, ale z drugiej strony nie mogłem nie przyjmować do wiadomości, że była to służba bardzo dobra, doskonale notowana we wspólnocie wywiadowczej. Wszyscy moi poprzednicy chodzili jednak koło niej jak pies koło jeża – zafascynowani, ciekawi, ale ze strachem w oczach. Uznałem, że likwidacja WSI byłaby dla wojska większą szkodą niż pożytkiem. Ważąc więc wszystkie za i przeciw, postanowiliśmy rozwiązać problem przy pomocy prawa. Chodziło o to, by jasno określić zadania wojskowych służb, ich kompetencje, podległości i obowiązki. Wszyscy moi poprzednicy mówili o tym, że ustawa o WSI jest konieczna, ale przygotowała ją i przeprowadziła przez Sejm dopiero ekipa kierowana przez mnie. Niestety następcy na punkcie WSI oszaleli, doprowadzili do ich zmasakrowania. Co najgorsze dla wojska i dla państwa w miejsce rozpędzonych służb informacyjnych do tej pory nie powstała służba równoważna pod względem fachowości i sojuszniczego zaufania.
Pochlebiam sobie także, że za mojej kadencji wyraźnie ograniczyliśmy wojskową biurokrację – liczba departamentów spadła z 21 do 15. Niestety i ten wysiłek idzie na marne – biurokracja się odradza, wojsko znów puchnie od departamentów i różnych biur.
Osobny problem, który musieliśmy rozwiązać, to polski przemysł obronny. Do 2001 roku MON twierdził, że sytuacja tego przemysłu nie leży w jego kompetencjach. Zmieniliśmy to, przyjęliśmy postawę przeciwną po latach marazmu rozpoczęła się profesjonalna promocja polskich produktów zbrojeniowych na rynkach zagranicznych, a także lokowanie w rodzi-mym przemyśle zbrojeniowym wieloletnich zamówień na wyposażenie naszych sił zbrojnych(…)Nasza pozycja na arenie międzynarodowej ma już inny wymiar, jesteśmy partnerem, nie petentem. Systematycznie umacniamy naszą pozycję w strukturach NATO. Ja na przykład byłem pierwszym polskim ministrem obrony, który brał udział w pracach Grupy Planowania Nuklearnego NATO. Mogłem być tam obecny, gdyż miałem Cosmic Top Secret Atomal – dopuszczenie do najściślejszych tajemnic Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Poza tym, co dla wojska ma znaczenie podstawowe, udział w misjach pod każdym względem zdecydowanie przyspieszył jego modernizację. Nasz wysiłek w latach 2001-2005, był początkiem rzeczywistego przeskoku technologicznego w wyposażeniu armii i mentalnego w do-wodzeniu nią. Dzisiaj może więc ona z większym powodzeniem realizować zadania obronne na terytorium kraju oraz prowadzić operacje militarne poza granicami. Mam satysfakcję, że jest w tym także cząstka mojej pracy i decyzji. Mam wewnętrzne przekonanie, że jako były Minister Obrony Narodowej mogę Wojsku Polskiemu patrzeć w oczy.